wtorek, 1 lipca 2014

Dzień 1 - początek naszej indiańskiej przygody

Wczoraj było trudno (nawiasem mówiąc, dzisiaj jeszcze trudniej). Gdy zaspanym rodzicom udało się  wyciągnąć nas wreszcie z łóżek okazało się że nie mamy:
-kąpielówek,
-szczotki do zębów,
-szamponu i paru innych rzeczy.

Kiedy już wszystko było na swoim miejscu (my w autokarze, ręcznik w torbie, machający rodzice za oknem), ruszyliśmy do Bachotka. Gdy nasz indiański wódz zarządził postój, okazało się, że wszyscy dzielni Indianie musieli się udać za potrzebą. Po załatwieniu tej sprawy o wadze państwowej już jechaliśmy do naszego puebla. Wreszcie dotarliśmy na miejsce. Każdy odczuwał coś innego, ale wszyscy mieliśmy jedno uczucie…głód (steki z bizona są bardzo pożywne, wiedzieliście?). Po obiedzie udaliśmy się do naszych wigwamów i się rozpakowaliśmy. Po deszczowym popołudniu nastąpiło kółko zapoznawcze, gdyż ponieważ dlatego że niektóre twarze dzielące ze sobą tipi nie były sobie znane (każdy lubi wiedzieć kto jest jego współlokatorem, nieprawdaż?). Przy kolacji i szynce z niedźwiedzia nastąpiło bliższe zapoznanie się. Następnie wszyscy Indianie wdziali swe nocne skóry i… ucięli komara (bądź muchę jak kto woli).
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz